W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z naszej witryny oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu. W każdym momencie można dokonać zmiany ustawień Państwa przeglądarki. Dodatkowo, korzystanie z naszej witryny oznacza akceptację przez Państwa klauzuli przetwarzania danych osobowych udostępnionych drogą elektroniczną.
Powrót

Oni pierwsi czekali na Cichociemnych – pamięci żołnierzy placówki odbiorczej ZWZ AK Obwodu Końskie

W nocy z 15 na 16 lutego 1941 roku ​​​​​​​odbył się pierwszy skok bojowy spadochroniarzy do okupowanej Polski. Rodziła się wtedy legenda skoczków, nazywanych później cichociemnymi. Od tamtych wydarzeń mija 80 lat i z tego powodu przywołuje się to wydarzenie, przypominając owych pierwszych skoczków, którzy zapoczątkowali skoki do Kraju. Zapomina się przy tym o tych, których zadaniem było przyjąć zrzutków i bezpiecznie przeprowadzić dalej. Mowa tu o żołnierzach Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej tak zwanej placówki odbiorczej, inaczej „koszu”.

Józef Zabielski - Czesław Raczkowski - Stanisław Krzymowski

W tym miejscu pragnę przywołać pamięć właśnie takiej placówki odbiorczej i jej żołnierzy - dywersantów z Obwodu ZWZ – AK Końskie, którzy jako pierwsi w Kraju czekali na wspomnianych uczestników operacji powietrznej ekipy 0 pod kryptonimem Adolphus.

A było to na krótko przed świętami Bożego Narodzenia 1940 roku! To właśnie wtedy miał się odbyć pierwszy zrzut lotniczy skoczków spadochronowych z Anglii do okupowanej Polski! W przygotowaniach tego szczególnego mostu powietrznego, trwających kilka miesięcy, uczestniczył, co trzeba podkreślić, kpt. Maciej Kalenkiewicz, który jako były hubalczyk, znał okolice Końskich z własnego bojowego doświadczenia.

Ów pierwszy zrzut wyznaczono dokładnie na 20 grudnia 1940 r. Było to już po ostatniej odprawie z udziałem oficera operacyjnego z Oddziału Specjalnego – ówczesnego kpt. Jana Jaźwińskiego. Trzech skoczków otrzymało adresy i kontakty, tak na placówce głównej, jak i na tzw. koszu zapasowym. Adepci nocnego skoku zapoznali się też dokładnie z mapami ukazującymi topograficzne niuanse rejonu – placówek odbioru.

Miejscem zrzutu, jak już wspomniano, miała być placówka odbiorcza wyznaczona w powiecie koneckim na dość rozległej leśnej polanie, trzy kilometry na wschód od Niekłania, w pobliżu gajówki Cis i słynnych Skałek Niekłańskich.

Tam też mieli czekać na ewentualny skok nocnych spadochroniarzy miejscowi dywersanci ze Związku Odwetu ZWZ Obwodu Końskie. Pierwsi cichociemni siedzieli już w samolocie i pewnie zastanawiali się, jak z okolic Końskich, czy też Włoszczowy (tam wtedy przecież wytypowano zrzutowisko zapasowe), jak najszybciej trafić na Wigilię Bożonarodzeniową… A tu pilot oznajmił, że nie poleci !!! Lot został odwołany w ostatniej chwili (Jak wspominał „W drogach cichociemnych” rotmistrz cc Józef Zabielski, skoczkowie wkładali już kombinezony…).

Otóż dowódca angielskiej załogi por. pil. Francis Keast oznajmił, że po ostatecznym przeliczeniu długości trasy lotu, nie wystarczy paliwa dla jego dwusilnikowego Withleya na powrót do Anglii. Potwierdził to również wspomniany oficer operacyjny J. Jaźwiński. Jednak wówczas nic o tym nie wiedziano w kraju.

Tymczasem do przyjęcia tego zrzutu w Obwodzie Końskie, prace przygotowawcze trwały od miesiąca (podobne działania miały miejsce pod Włoszczową). Proponowane miejsca na zrzutowiska musiały uzyskać akceptację Szefostwa Lotnictwa Komendy Głównej ZWZ. To właśnie stało się powodem wizyty w powiecie koneckim, w listopadzie 1940 roku, ppłk Bernarda Adameckiego Bociana, który ostatecznie zaakceptował lokalizację „kosza” zrzutowego w okolicy Furmanowa i Niekłania (rejon gajówki Cis).

Już 18 grudnia wszyscy przeznaczeni do przyjęcia ewentualnego zrzutu zameldowali się w Niekłaniu. Przybyli tam Komendant Obwodu por. Jan Stoiński Górski ze swoim zastępcą plut. Maksymilianem Szymańskim Relampago, w towarzystwie delegata Komendy Głównej ZWZ. Dotarł też kpt. doktor Edward Zamłyński Karmazyn (odpowiedzialny za organizację) oraz pchor. Bronisław Ejgird Szary (zajmujący się łącznością). Plan przewidywał, że miejsce zrzutu będzie ubezpieczane przez oddział dyspozycyjny do zadań specjalnych, pod komendą plut. Franciszka Głowacza  Lisa (m. in. Zbigniew Proskurnicki Ketling i Sylweriusz Jaworski Strzemię) oraz żołnierzy z placówki ZWZ Niekłań, pod dowództwem Karola Niedzielskiego Dobosza, z erkaemem obsługiwanym przez Tomasza Zdzienickiego. Latarnie, które miały wyznaczyć literę „T”, wskazującą kierunek wiatru, także obsługiwali ludzie z placówki niekłańskiej. Wszyscy, poza miejscowymi, zostali zakwaterowani w domu Leszka Zdzienickiego (Paszko Złodziej) w Furmanowie oraz w plebanii przy kościele św. Wawrzyńca w Niekłaniu, a także w miejscowej szkole.

W trzecim dniu czuwania przyjechał wymieniony M. Szymański i odwołał pogotowie, ponieważ na zakończenie wieczornej audycji radia BBC w języku polskim, nie podano właściwej melodii, tj. takiej, która potwierdzała start samolotu do Polski, stając się jednoczesnym sygnałem dla dywersantów na placówce odbiorczej. Trzeba wiedzieć, że w dniu wylotu samolotu w kierunku Polski już kwadrans po 15-tej w audycji Polskiego Radia z Londynu, obok melodii sygnałowej podawano komunikat specjalny, składający się z szeregu zaszyfrowanych cyfr.  Wskazywał on konkretną placówkę odbioru zrzutu. Jednak dopiero sygnał  powtórzony po wiadomościach, kwadrans po godz. 21. potwierdzał bądź nie potwierdzał, że ekipa skoczków znajduje się w powietrzu. Placówki tymczasem oczekiwały na sztywno przez kilka dni z rzędu od 23.00 do 02.00. Tak było podczas pierwszych operacji powietrznych do Kraju.

Ta inauguracja zrzutów lotniczych miała też tragiczne następstwa. Podczas trzydniowego oczekiwania przeziębił się delegat Komendy Głównej ZWZ. Wspomniany już medyk E. Zamłyński zdiagnozował obustronne zapalenie płuc i chorego przewieziono na dalsze leczenie do Końskich. Delegat stwierdził jednak, że Święta Bożego Narodzenia chce spędzić w domu. Ostatecznie został odwieziony do Warszawy przez  Karmazyna. Po pewnym czasie do Końskich dotarła wiadomość, że ów delegat zmarł na zapalenie płuc.

Na kolejną melodię, mobilizującą do czuwania dywersantów na placówce odbiorczej, trzeba było czekać do połowy lutego następnego roku. Ale i ten „kosz” nie doczekał się na spadochroniarzy… Znowu ci sami wspomniani mieli skakać. Ale dopiero po zamontowaniu dodatkowych baków z paliwem, maszyna Whitley wystartowała, wieczorem 15 lutego 1941 r., z ekipą trzech skoczków i czterema zasobnikami.

Trasę tego pierwszego lotu łącznikowego do Kraju wybrano najkrótszą. Prowadziła ona z Anglii do wybrzeża holenderskiego, koło miasta Haarlem, poprzez jedno z jezior w Brandenburgii, na południe od Berlina, dalej nad Wrocławiem, potem na Częstochowę, na punkt pod Włoszczową. Tymczasem załoga brytyjska słabo orientująca się w topografii Polski dodatkowo jeszcze popełniła błąd w nawigacji, kiedy jedno z jezior brandenburskich będące odniesieniem do wytyczenia dalszego kursu, pomylono z innym. Stąd pilot obrał kurs bardziej na prawo...

Pierwsi skoczkowie do Polski omyłkowo zostali zrzuceni pod wsią Dębowiec koło Cieszyna, wtedy już na obszarze III Rzeszy. Na próżno wyczekiwano  ich na koszu pod Włoszczową, dwa i pół kilometra na zachód od Kobylej Wsi oraz na placówce za Niekłaniem. Dodam, że spadochronowymi pionierami byli ci sami, którzy mieli skakać w grudniu. Pilot F. Keast wrócił na lotnisko Newmarket na oparach paliwa po 12 godzinach lotu. Jak sam zaznaczył w raporcie, zostało go jedynie na 10-15 minut lotu.

W Dębowcu, koło Cieszyna, gdzie ostatecznie wylądowali na spadochronach trzej śmiałkowie (Stanisław Krzymowski, Józef Zabielski, Czesław Raczkowski) wzniesiono kamienny obelisk ze stosownym upamiętnieniem. Rodzi się w tym miejscu pytanie, czy powstał jakiś monument poświęcony tym, którzy z narażeniem życia i zdrowia czuwali na placówkach odbiorczych?

Pierwsi cichociemni, którzy skoczyli do Polski w lutym 1941 r., a którzy mogli wylądować na spadochronach pod Końskimi już w grudniu 1940 roku, czasy wojny przetrwali, choć dalszy żywot wiedli na emigracji. Tymczasem wielu z koneckich dywersantów, ze wspomnianej niekłańskiej placówki odbiorczej, poległo w walce z okupantem w następnych latach, a niektórzy po wojnie spędzili wiele lat za kratami reżimowej rzeczywistości, jak choćby Sylweriusz Jaworski „Strzemię”, któremu ostatnio poświęcono nowe uliczne rondo w Końskich. Czas upamiętnić pozostałych żołnierzy – dywersantów z Obwodu ZWZ – AK, którzy czekali na pierwszych cichociemnych.

Marian Wikiera

{"register":{"columns":[]}}