W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z naszej witryny oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu. W każdym momencie można dokonać zmiany ustawień Państwa przeglądarki. Dodatkowo, korzystanie z naszej witryny oznacza akceptację przez Państwa klauzuli przetwarzania danych osobowych udostępnionych drogą elektroniczną.
Powrót

Ze szkolnej ławki. Jasielskie gimnazjum na początku XX wieku

Uroczystość z okazji 140. rocznicy urodzin prof. Szymona Wierdaka

22 listopada w jasielskim GEN świętowano 140. rocznicę urodzin prof. Szymona Wierdaka. Był wybitnym botanikiem, dendrologiem, redaktorem naczelnym czasopisma naukowego „Sylwana”. Urodził się 26 października 1883 r. w Kobylanach na terenie ówczesnej Galicji. Jego rodzicami byli małorolni chłopi Wojciech Wierdak i Zofia z domu Krężałek. Status majątkowy rodziny był skromny, dlatego tylko jedno dziecko, spośród szeciorga, mogło podjąć gruntowną edukację. Przywilej ten przypadł Szymonowi. Początkowo uczył się w miejscowej szkole ludowej, a po jej ukończeniu kontynuował edukację w jasielskim gimnazjum. Szkołę zakończył 28 września 1903 roku, otrzymując świadectwo maturalne.

Bartosz Leśniak, uczeń klasy IV A, wygłosił referat, w którym opowiedział, jak wyglądała edukacja w jasielskim gimnazjum na początku XX wieku z perspektywy uczniów.BartoszaLeśniaka. Uczeń 

Gimnazjum w Jaśle powstało w 1868 roku. Była to pierwsza szkoła średnia, która przygotowywała uczniów do studiów wyższych. Swoją edukacyjną przygodę rozpoczynali w wieku 10 lat. Wymagania, które stawiano, były wysokie. Uczniowie gruntownie uczyli się łaciny, czytali poetów i prozaików rzymskich, Cezara, Owidiusza, Liwiusza, Horacego czy Wergilego. Z języka greckiego poznawali Ksenofonta, Platona, Demostenesa. Język polski obfitował w dzieła, które i nam są znane, jak np. „Dziady” Adama Mickiewicza czy „Zemstę” Fredry. Ale były i takie, które dzisiaj czytane są chyba tylko przez prawdziwych miłośników literatury, na przykład „Zamek Kaniowski” Seweryna Goszczyńskiego czy „Przedświt” Zygmunta Krasińskiego. Upodobania literackie uczącego miały wpływ na wybór lektury. Z niechęcią patrzono na nowinki literackie, dramat Wyspiańskiego “Wesele” uważano za dzieło szatana. Jak brzmiały tematy prac maturalnych z j. polskiego? „Życie pozagrobowe u Homera a u Wergilego”, „Postać Skargi a Demostenesa”, „Pierwiastki osobiste w poezji Adama Mickiewicza” – dzisiaj  mielibyśmy nie lada problem z realizacją takich tematów.

Selekcja w szkole była ostra. W 1894 roku na 40 uczniów przystępujących do egzaminu dojrzałości, zdało go 30. Powtarzanie klasy było dość powszechne. W 1887 roku rocznik wynosił 94 uczniów, a tylko 12 dotarło do matury bez powtarzania klasy.

Najważniejszym przedmiotem, jak wspomina Hugo Steinhaus, była łacina, która w klasie pierwszej zajmowała 4 godziny tygodniowo. Od trzeciej klasy uczono się greki, obowiązkowo języka niemieckiego.

W tamtych czasach sport nie był popularny, nie było żadnych klubów sportowych, drużyn, nawet informacji sportowych w dostępnej prasie.

Na początku czerwca pod opieką nauczycieli odbywała się wycieczka na Podzamcze, brało w niej udział kilka oddziałów, była orkiestra, ale i antałki piwa. Wieczorny powrót był głośny, wybuchy sztucznych ogni, głośna muzyka informowały wszystkich o udanej wyprawie.

Co najmniej 30% wszystkich uczniów pochodziło ze wsi. Stanisław Pigoń zapisuje, że gimnazjum jasielskie było gimnazjum chłopskim. Najczęściej rodzice spodziewali się, że awans społeczny uzyskany poprzez wykształcenie przywiedzie latorośl do roli księdza, gdyż jak powtarzano, „Kto ma księdza w rodzie, temu bieda nie dobodzie". Ale nierzadkim wyborem było też prawo.

Pobyt w mieście, wynajem stancji, zakup mundurka, wymagałY ogromnego poświęcenia. Pigoń w swej książce „Z Komborni w świat” niezwykle ciekawie opowiada o jasielskich warunkach bytowania uczniowskiego, podkreślając, że stancje były pierwszymi, może najważniejszymi, instytucjami wychowawczymi.

„Bynajmniej nie dzięki naszym gospodyniom. - czytamy - Te, jak się rzekło, załatwiwszy się z kuchnią, wykazywały w stosunku do całej reszty naszego życia doskonałą obojętność: Róbcie sobie, co chcecie, byleście się nie pokaleczyli, bo z tego kłopot.

W tym dziele wzajemnego urabiania się towarzyskiego i społecznego dużo zależało, rzecz naturalna, od składu współmieszkańców, to znaczy od przypadku. Jeżeliś się znalazł w znośnym towarzystwie - twoja wygrana. Ale jeżeli w zespole znalazło się dwóch czy trzech starszych urwiszów, wtedyś przepadł! Oni nadawali ton i urabiali reputację stancji. Pod ich kierownictwem odchodziły zabawy i periodyczna pijatyka.

Najczęściej było to połączone z obrzędem sporządzania krampampuli. Brała w tym udział cała stancja. Wlewało się wódkę do garnka, umieszczało nad nią cukier na siatce drucianej i podpalało. Cukier stopiony i przypalony spływał bursztynowymi strugami, zabarwiał i rozgrzewał płonącą wódkę. Piło się ją na gorąco. Była do tego nawet stosowna piosenka. My młodzi byliśmy przy tym używani do niższych posług: lataliśmy po wódkę, po cukier i bułki. W nagrodę dostał się jeden i drugi łyk krampampuli”.

Wspomnienia profesora Stanisława Pigonia są obrazem ucznia, który rozpoczął naukę w 1898 roku, a zakończył ją w 1906 r. Pełne są surowej prawdy i sympatii dla szkoły. To czas zaborów, a ten austriacki, w którym znajdowała się Galicja, nie był sielski, raczej pełen nędzy.

Jasło, jak pisze Pigoń, było w owym czasie miastem osobliwym, niedużym (około 5000 mieszkańców), ale szkoła była spora, bo liczba uczniów wynosiła ponad 700. Trudno było wszystkich uczniów pomieścić. Stąd nauka odbywała się na przykład rownież w kamienicy, którą wynajmowano na filię.

 W szkole była część profesorów doświadczonych, starych, fachowców, ale skostniałych w rutynie. Obok nich byli młodzi, ale często nieprzygotowywani, by uczyć. Bywało, że popijali i grywali w karty ze starszymi uczniami.

Pigoń opowiada o surowych nauczycielach, który dali się zapamiętać jako ci, którzy budzili szczególną grozę.

Takim był polonista profesor Pawłowski Tomasz.

Choć wielki patriotą, to pedagog wątpliwy. Bardzo dbał o poprawność mówienia, o piękną polszczyznę tak, by gwara obowiązująca w Hankówce, Trzcinicy czy Kowalowych nie była dominująca. Należał do najgroźniejszych pogromców każdego objawu chłopskości wśród uczniów. Przy lada okazji stwierdzał, że uczniowie nadają się jedynie na świniopasów i odsyłał do tego zaniechanego zresztą na wsi zawodu.

Pigoń wspomina: „Wyśmiewano się zresztą ze wszystkiego: z moich komborskich zaciągań w mowie, z nazwiska, z użytych słów gwarowych, ze sposobu jedzenia, z takiego czy owakiego domorosłego zachowania się. Przez pierwsze dwa lata nasilenie tej tresury bywało naturalnie najostrzejsze, ale przeciągało się i na klasy dalsze. Zwłaszcza gdy ofiara była słabsza, potulna, pozwoliła się zahukać i zaszczuć i nie zdołała twardo się przeciwstawić. W piątej czy szóstej klasie doprowadzony do szewskiej pasji jakimiś docinkami kolegi, zamalowałem go na odlew. Sprawa wyglądała o tyle groźniej, że stało się to w klasie podczas lekcji i w obecności profesora. I tu jednak wyszedłem szczęśliwie. Należałem już do uczniów wyróżniających się w nauce, a profesor był stateczny: wyrozumiawszy powód, załatwił sprawę ostrą reprymendą na miejscu i dalszego użytku z niej nie zrobił”.

Innym pogromcą był profesor Florian Łoziński wiekowy, zrzędliwy, o zaciętych ustach, mroził już samym zjawieniem się, nikt chyba nie widział go uśmiechniętego. Uczył z kamienną monotonią.

Profesor Wodziczko był botanikiem i z nim związana jest zabawna historia. Wywołał do odpowiedzi ucznia i pokazywał obrazy ptaków.

- Co to jest? - pytał wskazując na małą szarą ptaszynę z długim ogonkiem siedzącą na kamyku nad wodą.

Rozjaśniły się oczy nieboraka - delikwenta… Rozpoznał - wiem, wiem! - wykrzyknął triumfalnie - to trzęsidupka.

Tak gdzieś w okolicy Dębowca nazywają pliszkę.

Klasa wybuchła jednym rykiem śmiechu, profesor jednak niewzruszony postawił pałę.

Władysław Węgrzyński z kolei irytował się, gdy uczeń pytany o jakąś miejscowość pokazywał ją na mapie i mówił: tutaj.

- Co to znaczy tutaj? Co to za tutajowanie?

 Zawsze należało dokładnie opisać położenie.

Twardych nieuków traktował bardzo surowo, stawiał ich twarzą do klasy pod tablicą, na której nad głowami dorysowywał kredą ogromne ośle uszy.

Uczeń miał wyglądać porządnie. Jeśli nauczyciel zobaczył dziury na łokciach, wpychał w nie potężne papierowe wiechcie i kazał tak stać przez godzinę.

Uczący byli dobrymi patriotami, nie kryli się ze swoimi uczuciami narodowymi. Tępiono słowo „krajówka”, którym posługiwali się uczniowie na nazwanie historii Polski - ten przedmiot w ówczesnych programach szkolnych galicyjskich był nadobowiązkowy i przez uczniów traktowany po macoszemu.

Czczono 3 Maja jako święto narodowe, a była to zasługa tajnej organizacji uczniowskiej. Kupowano biało-czerwone kokardy z orzełkiem i noszono je na piersiach przez cały dzień. Dyrektor, lojalny wobec Austriakòw, miał z tego powodu nieprzyjemności. W takiej atmosferze kształtowała się świadomość narodowa.

Uczniowie nierzadko byli w trudnej sytuacji materialnej. Rodzice nie zawsze mogli w sposób wystarczający wspierać swoje dziecko podczas edukacji.

Popularne było dawanie korepetycji, lecz kiedy przychodził czas przygotowywania się do matur, cenna była każda godzina. Zdarzało się, że uczeń rezygnował ze stancji, wynajmował gołą izbę, by zminimalizować koszty utrzymania, jadł chleb popijany mlekiem. W piecu palono - wstyd powiedzieć - „okolicznymi płotami”. Dopiero chłód zimy przeganiał desperata i zmuszał do powrotu na stancję.

Pigoń wspomina, jak wczesnymi rankami obładowany książkami ruszał poza miasto, by uczyć się, powtarzać materiał do egzaminu maturalnego. A świat czekał, czekały wyższe uczelnie i kolejne wyzwania.

Jasielskie gimnazjum niewątpliwie nadawało ton życiu miasta. Ono, hołdując pruskim zasadom wychowania, czasem okrutnym i dziś budzącym mieszane uczucia,  wychowywało jednak uczniów na rzetelnych „synów ojczyzny”.

 

Zdjęcia (6)

{"register":{"columns":[]}}