W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z naszej witryny oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu. W każdym momencie można dokonać zmiany ustawień Państwa przeglądarki. Dodatkowo, korzystanie z naszej witryny oznacza akceptację przez Państwa klauzuli przetwarzania danych osobowych udostępnionych drogą elektroniczną.
Powrót

I miejsce dla młodej literatki - Julii Nguyen Van

Julia Nguyen Van

Ogromnym sukcesem zakończył się udział uczennicy klasy III D, Julii Nguyen Van, w XXVIII Ogólnopolskim Konkursie Literackiej Twórczości Dzieci i Młodzieży „Liryczne Jasło”

Teksty Julii cechują się niezwykłą dojrzałością i wyrazistym obrazowaniem, uwzględniającym jednocześnie głębsze środki przekazu. Te i inne wartości, świadczące o niewątpliwym talencie literackim, przyczyniły się do ogromnego sukcesu młodej autorki – komisja konkursowa postanowiła przyznać Julce I miejsce w kategorii opowiadań szkół ponadpodstawowych!

Serdecznie gratulujemy i życzymy lekkiego pióra także w przyszłości.

Aby przekazać namiastkę niesamowitości prozy, tworzonej przez uczennicę, udostępniamy całość opowiadania, które zostało opublikowane w tomiku poświęconemu laureatom tegorocznej edycji konkursu.

„Dziewczynka z aparatem”

Znowu tu siedziała. Siedziała na tej ławce i wpatrywała się w przestrzeń, jakby nie miała nic innego do roboty. Na jej kolanach leżał aparat, ale nie robiła zdjęć. Trzymała w ręku notatnik i długopis, ale nic w nim nie pisała. Z kieszeni wystawała jej paczka orzechów, ale ich nie jadła. Nawet nie schyliła się, by zawiązać sznurówki butów. Jedyny jej ruch, jaki Anna mogła uchwycić, to szybkie i precyzyjne odgarnięcie ciemnych włosów wpadających do oczu po kapryśnym podmuchu wiatru. Jeden zawsze wystarczał. Nie marnowała energii na nic innego. Nawet na tak kuszące dyndanie nogami, które jeszcze nie sięgały ziemi.

Anna nawet nie wiedziała, na jaką część przestrzeni ta dziewczynka się gapi. Nie na budynki przed nią, nie na drzewa rosnące obok, nie na przejeżdżające samochody, nie na innych ludzi, nie na ptaki, nie na trawę, nie na niebo, na nic. Jakby patrzyła się w powietrze. Wirującą w nim cząsteczkę tlenu czy azotu. Drobinkę kurzu, która ani się nie unosi, ani nie opada. W każdym razie, na coś, co nie ruszało się za szybko. Zmęczyłaby się ciągłym wodzeniem wzrokiem za czymś takim.

Siedziała tu zawsze rano, kiedy Anna szła do szkoły. Jak wracała ze szkoły, też siedziała. Później, gdy Anna jechała tramwajem na zajęcia z baletu, też siedziała. Tym razem już w kurtce. A gdy Anna wracała do domu – dobry losie – nadal siedziała na tej brązowej ławce, patrząc się wciąż w jedno i to samo miejsce.

Anna pytała się innych ludzi o dziewczynkę. O dziwo, nie zwariowała, inni też ją widzieli. Tylko nie wydawali się równie zainteresowani jej osobistością. Dla nich ta dziewczynka była po prostu dziewczynką na ławce. Nic nadzwyczajnego. Ale Anna jej wcale tak nie traktowała. Przecież jakie normalne dziecko w jej wieku siedzi na ławce całymi dniami. Zrozumiałaby emerytkę, ale to… to dziecko… napawało ją niepokojem.

Musiała ją zbadać. Do tej pory wstrzymywała się z bezpośrednim kontaktem, znając ją tylko z obserwacji, ale to była tylko kwestia czasu, kiedy Anna podeszła i zagadała do niej.

— Nie boisz się, że cię ktoś porwie? — Za tymi paroma słowami kryła się cała powieść wewnętrznego dialogu, którego dziewczynka raczej nie miała szansy usłyszeć.

— Nie.

Dobry start. Odpowiedziała coś. Anna usłyszała jej głos. Sporządziła notatki w myślach.

— Nie chodzisz do szkoły?

— Nie.

Zanotowane.

— Chce ci się tu siedzieć cały czas?

— Tak.

Nowe słowo. Anna robiła postępy.

Usiadła obok niej i spróbowała powędrować wzrokiem tam, gdzie się patrzyła. Z tej perspektywy mogła dokładnie zaobserwować, co tak bardzo przykuwało jej uwagę. Szpital. Biały budynek trochę zasłonięty przez ścianę drzew. Anna pokręciła głową. Kolejne pokrzywdzone dziecko.

— Co to za notes?

Brązowy kołonotatnik w linie. Zamknięty.

— Mój.

Rzeczywiście nie marnowała swojej energii. W takim razie Anna też nie będzie jej tak łatwo zużywać.

— Wracam tu jutro. — Wstała z ławki. — Przygotuj się na rozmowę. Chcę jasnych i zrozumiałych odpowiedzi. Dobra?

— Tak.

Anna wróciła do domu, ciesząc się ze swojego postępu. Pierwszy krok za nią. Uśmiechnęła się butnie.

Dotrzymała obietnicy i nazajutrz też pojawiła się przy dziewczynce. Tym razem nic nie mówiła, bo od razu zajęła się badaniem jej odruchów. Lekko dźgała ją palcem w ramię, łapała ją za dłonie, machała ręką przed twarzą. A ona nic. Jak kamienna statua. Jedyne, co nowego Anna się dowiedziała, to to, że dziewczynka była beznadziejna w bitwie na oczy.

— Co masz w notesie? — powiedziała w końcu, kiedy skończyła swój eksperyment.

— Zdjęcia.

— Jakie?

Cud. Dziewczynka ścisnęła mocniej notes i uniosła go na kilka centymetrów. Trybiki w głowie Anny zaczęły pracować jak szalone. Odblokowało się jej właśnie tysiące nowych scenariuszy.

Na twarzy dziewczynki pojawił się wyraz zawahania. Obróciła głowę i spojrzała Annie w oczy. Kolejny cud; nareszcie Anna zaczęła dla niej istnieć.

— Jak masz na imię?

Jak śmie. Przecież to nie ona zadaje tu pytania.

— Anna. — I tak jej odpowiedziała. Nie należy zniechęcać obiektu, który właśnie zaczął wykazywać jakąkolwiek chęć współpracy.

— Róża.

Aż wzięło Annę na mdłości. Nie ma mowy, żeby to słowo przeszło przez jej gardło.

Dziewczynka uniosła notes bliżej Anny, by mogła widzieć go dokładniej.

— Zrobiłam je moim aparatem. Robię zdjęcia tylko tym najfajniejszym i najważniejszym rzeczom. Takim, przez które się uśmiecham.

Anna myślała, że zaraz jej duch opuści jej ciało. Dziewczynka mówiła. Pełnymi zdaniami, zrozumiale, z dobrym słownictwem. Przyprawiało to Annę o takie dreszcze, aż nie wiedziała, czy nadąży z zapisywaniem informacji w swojej pamięci. A wystarczyło tylko jedno słowo, jej imię, żeby odblokować pełną współpracę.

Dziewczynka pokazała pierwszą stronę notesu. Była na niej przyklejona fotografia jakiegoś białego domu, podpisana jednym prostym tytułem: „domek”, pisanym koślawymi literami. Anna zanotowała przypuszczenie. Prawdopodobnie miejsce zamieszkania dziewczynki.

Kolejna strona, kolejne zdjęcie. Motyle w słoiku, niebieskie, z tytułem „motylki”. Annie złamało się serce. Miała nadzieję, że dziewczynka zmądrzała i już nie więzi biednych stworzeń. Niestety, milczała przez całą swoją prezentację cennych zdjęć, a sama też nie chciała jej przerywać.

Anna zapamiętywała każdą stronę notesu. Treść zdjęć, detale, koślawość liter. Dziewiąte zdjęcie otrzymało pełen entuzjazmu komentarz dziewczynki.

— Orzeszek!

Jakże ekscytujące słowo „orzeszek” okazało się imieniem uwiecznionej na zdjęciu rudawej wiewiórki, biegnącej po trawie przy chodniku, tym samym, na którym Anna właśnie trzymała stopy.

— Orzeszek zawsze do mnie tu przychodził, bo karmiłam go orzechami. — Złapała paczkę wystającą z jej kieszeni. — Ale ostatnio go nie widziałam. Może poszedł do innego parku.

Anna przytaknęła ze zrozumieniem. Przeniosła wzrok na ruchliwą ulicę obok niej. Postanowiła zachować drastyczną hipotezę dla siebie.

Dziewczynka zamknęła notes.

— A następne zdjęcia? — dopytała Anna.

— Chcę zrobić zdjęcie mamie.

— Nie miałaś już jednego?

— To będzie inne.

Anna oparła się o ławkę i wbiła wzrok w szpital. Domyślała się, o co może jej chodzić. Uznała, że na następne spotkanie będzie musiała wziąć swój własny notes.

Następnego ciepłego popołudnia Anna przyniosła dziewczynce niebieskiego motyla z papieru. Własnoręcznej roboty.

— To dla ciebie.

Oczy dziewczynki rozbłysły.

— Dziękuję!

Wzięła go do rąk i obejrzała misternie wykonane wzory na skrzydłach, ich plamki i odblaski. Anna wyczuła w jej głosie zmianę tonu. Usiadła obok i zaczęła notować w swoim notesie.

— Jest śliczny! — dodała.

— Czemu tak tu siedzisz?

— Czekam na mamę.

— A twój ojciec?

— Też.

— Czemu nie czekasz z nim?

— Nie chcę.

Jej entuzjazm zmalał do jednego punktu. Znów zapatrzyła się przed siebie, opuszczając papierowego motyla na kolana. Długopis Anny znów poszedł w ruch. Powoli zaczęła składać całą jej historię w całość.

— Jak długo tu siedzisz?

— Nie wiem.

— To znaczy, ile godzin dziennie.

— Nie wiem.

Anna się poddała. Musiała przyznać, ciągłe zasypywanie obiektu badań nie należało do pomyślnych sposobów potwierdzania hipotez. Powinna dać jej chwilę wytchnienia.

Wstała z ławki i poszła do domu. Kolejnego dnia minęła ją tylko na ulicy. Odważyła się podejść kilka dni później, po lekcjach, kiedy to dziewczynka, ku jej zaskoczeniu, po raz pierwszy rozpoczęła spotkanie.

— Aniu! — zawołała. — Orzeszek przyszedł!

Czyli jej ponura hipoteza się nie sprawdziła. Anna usiadła na ławce i spojrzała na małą wiewiórkę siedzącą na kolanach dziewczynki. Wyjadała orzechy prosto z opakowania.

— Uroczy — skomentowała, odnotowując jego wygląd w notesie.

Po chwili patrzenia na zażerającą się przysmakami wiewiórkę, niezwykle zajmującą jej zdaniem, Anna znów zabrała głos.

— Nie mów mi „Aniu”.

— Dlaczego?

— Bo nie mam na imię Anna. — Widząc, jak dziewczynka zabiera wdech, by coś powiedzieć, pospieszyła z wyjaśnieniem. — Nie jestem Anna, tylko Florianna. Moi rodzice mają bzika na punkcie kwiatków. Mają na imię Hiacynta i Narcyz. Siostra to Kalina. Ble. — Wystawiła język z obrzydzeniem. — Jak tylko się wyprowadzę od rodziców, zmieniam imię na jakieś normalne. Kaśka może.

Dziewczynka się zaśmiała, tak ładnie i czysto. Anna błyskawicznie sięgnęła po długopis i zapisała wszystkie szczegóły jej śmiechu.

— A masz na nazwisko Kwiatkowska? — zażartowała.

— Nie, na szczęście. Tak to bym się już zachlastała dawno.

Tym razem Anna pozwoliła sobie na śmiech. Z czasem i on powoli wygasł. Orzeszek uciekł z kolan dziewczynki, kiedy skończyły mu się orzechy, tak jak Anna wstała z ławki i poszła do szkoły, kiedy skończyły jej się tematy do rozmów.

Po szkole jeszcze na chwilę do niej zajrzała, tak krótką, aż nie chciało jej się nawet usiąść.

— Będziesz jeszcze długo tu siedzieć?

— Mam nadzieję, że zdążę przed jesienią.

Tę informację zanotowała w głowie.

— Chcesz może iść na spacer?

— Nie. Czekam na mamę.

Spodziewała się takiej odpowiedzi. Tego, czego się nie spodziewała, to uzasadnienia wypowiedzianego bez żadnej zachęty z jej strony.

Mijały kolejne dni, kalendarzami i pogodą dając do zrozumienia, że zbliża się lato, a po lecie ta jesień, owiana niepewnością. Anna starała się co kilka dni odwiedzać dziewczynkę na ławce i wyciągać jak najwięcej informacji, aż w jej notesie powoli ubywało kartek. Zaliczyła już pierwsze małe dyndanie nogą, złapanie za rękę, niewielki przytulas. Z dumą Anna mogła stwierdzić, że całkiem ożywiła swój obiekt badań. Była coraz bliżej końca swojego eksperymentu, ale nie sądziła, że nadejdzie tak niespodziewanie, aż zapisała wszystko, co widziała w tym dniu, z taką dokładnością, żeby go nie zapomnieć.

Słońce prażyło chodnik i ulice; całe szczęście ławka stała w półcieniu. Anna siedziała na ławce i wpatrywała się w jedną jedyną malutką chmurę płynącą leniwie po niebie. Tym razem zmusiła się, żeby zostać, mimo że nie rozmawiały już o niczym. Anna mogła śmiało powiedzieć, że wiedziała już wszystko, co jej było potrzebne.

Chmura właśnie zaczęła formować się w wiewiórkę z nadwagą, kiedy rozległ się dźwięk. Momentalnie głosy ludzi, przejeżdżające samochody, szum drzew, kroki na chodniku – ucichły dla Anny całkowicie. Tylko ten dźwięk, przepiękny dźwięk migawki aparatu zamieszkał w jej umyśle i rozbrzmiewał echem w całym jej ciele.

Spojrzała w dół, szukając szpitala między gęstwiną drzew. Przecież nikt nie schodził po szpitalnych schodach. Annę, mimo temperatury, całkiem zmroziło.

Powoli odwróciła się w bok, jakby miała coś niezwykle kruchego na głowie. Zobaczyła dziewczynkę trzymającą swój różowy aparat, celującą w nią obiektywem. Z aparatu powoli wysuwało się zdjęcie. Dziewczynka poczekała, aż pojawi się na nim obraz i przykleiła je taśmą do swojego notesu. Sięgnęła po ołówek z kieszeni i napisała pod nim „Anna”.

Lecz to dopiero teraz Annę ogarnął szok, który odebrał jej dech. Dziewczynka wstała z ławki i stanęła na chodniku. Jej chude nogi w ogóle nie drżały, jakby rzeczywiście miały siłę ją unieść. Poprawiła swoją spódnicę, otrzepała się z kurzu i odwróciła się do Anny.

— To chodźmy na ten spacer. — Wyciągnęła rękę.

Anna musiała dojść do siebie. Wzruszona, złapała Różę za dłoń, która poprowadziła ją drogą do parku.

Zdjęcia (1)

{"register":{"columns":[]}}